Łukasz Malinowski
Nadwyżka świadectw pochodzenia energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych, tzw. zielonych certyfikatów, zaburzyła obrót tymi papierami na rynku giełdowym. Branża OZE apeluje o większą transparentność informacji na temat ilości i tendencji rynkowych w zakresie zielonych certyfikatów. Wtedy producentom łatwiej byłoby planować kolejne decyzje.
Według danych przytoczonych przez prof. Krzysztofa Żmijewskiego, eksperta ds. energetyki, nadwyżka zielonych certyfikatów wynosi obecnie około 5 TWh, według Grzegorza Szymczasa z EDF – nawis ten wynosi około 7 TWh. To stanowi około połowy obowiązku określonego na ten rok.
Maciej Bando, wiceprezes Urzędu Regulacji Energetyki, podczas debaty odniósł się do tych danych i do zarzutów o brak informacji o sytuacji na rynku: – Od pół roku publikujemy wybrane informacje na temat liczby zielonych certyfikatów – wyjaśnił. Jak doprecyzował wiceprezes URE dziś na rynku w puli 5 TWh nadwyżkowych certyfikatów znajduje się 2,6 TWh „zagubionych” certyfikatów, z czego 0,6 TWh dotyczy spraw spornych, a 2 TWh w opinii URE zostało wyprodukowanych z drewna pełnowartościowego, które nie jest uznawane za biomasę. Bando przyznał równocześnie, że obecna nadwyżka certyfikatów obejmuje już półroczny limit dla tych świadectw.
Według Bando nadwyżkowe certyfikaty znajdują się w rękach wielkich firm energetycznych, a nie mniejszych producentów energii: – Cenę i politykę gospodarczą na rynku kształtują 3-4 podmioty, które mają potężne instalacje współspalania. Tych kilka podmiotów destabilizuje rynek – wyjaśniał.
Nadpodaż zielonych certyfikatów wynika z ogromnego udziału biomasy w odnawialnych źródłach energii, która jest współspalana w wielkich blokach energetycznych, należących do największych producentów energii takich, jak PGE, Energa, Tauron i Enea.